Nie tę ekskluzywną i błyskotliwą jak Saska Kępa i nie tak uporządkowaną jak ta Południowa. Na tę najbiedniejszą, która największą daninę krwi złożyła zarówno w czasie okrutnej rzezi w 1794 r. dokonanej przez Suworowa, jak i dwudziestowiecznych wojen. Nie znałam wówczas Pragi, to był całkiem inny świat. Wydała mi się ciemnym miastem: kocie łby, rynsztoki, gazowe latarnie na pobliskiej ulicy Stalowej. Cieszyła drewniana kaplica księży marianów, jeszcze sprzed wojny. Księża zachowali się wtedy chwalebnie, zdobywając mleko dla karmiących matek i dokarmiając swych parafian codziennie wydawanymi zupami.
Przybyliśmy całą rodziną z Ochoty. Dzieci biegały przez pokoje, ciesząc się, że tyle mają naraz przestrzeni. Gdy zapadał zmierzch, pan Kurdyban specjalnym narzędziem o długim kiju zapalał gazowe latarnie, a pani Jadzia, sklepowa, z okienka swego mieszkania przy ulicy 11 Listopada machała swemu mężowi, motorniczemu czwórki. Tramwaj numer cztery łączył wtedy ulicę Równą z prawobrzeżną Warszawą.
Czytaj dalej w e-wydaniu lub wydaniu papierowym
Idziemy nr 51-52 (689), 23-30 grudnia 2018 r.
Artykuł w całości ukaże się na stronie po 14 stycznia 2019 r.