– Nie czytam opinii, bo zwyczajnie nie mam na to czasu. Istotą mojego życia nie jest hip-hop, ale kapłaństwo. A teksty piszę po to, aby ich odbiorcy mogli zasłuchać się w Panu Bogu – mówi ks. Jakub Bartczak.
W nagranie „Pisma Świętego” włączyli się przyjaciele raperzy z Wrocławia. Dla ks. Bartczaka zrealizowanie teledysku nie było nowością. Wcześniej należał do rapowych ekip takich jak m.in. Drugi Komplet czy Drutz.
– Razem z bratem zafascynowaliśmy się hip-hopem w liceum. Taka muzyka była wtedy bardzo modna, wszyscy koledzy jej słuchali. Niektórzy rapowali i do tej pory są związani z rapem. Przez cały czas braliśmy przykład z zespołów zachodnich, a od końca lat 90. pisaliśmy typowe kawałki na imprezy, bardziej melodyjne niż inne hip-hopowe. Hip-hop od samego początku rozwijał się w dużych miastach, jak u nas, we Wrocławiu – opowiada ks. Jakub. – Bardzo duży procent raperów był wychowywany tylko przez mamę, tak jak my z bratem. Mój tata zginął w wypadku, kiedy miałem trzy lata. Dla dorastających chłopaków ciężkie są dzieciństwo i młodość bez taty. Dlatego zawsze bardzo mocno się wspieraliśmy, stanowiliśmy jedno, a mama potrafi- ła stworzyć nam ciepły dom. Za to jestem jej bardzo wdzięczny – dodaje.
Jak to się stało, że wybrał seminarium?
– Na początku nie rozpowiadałem, że chcę zostać księdzem. Wiedział o tym mój brat i prosił mnie, żebym nie szedł do seminarium. Sam też szukałem wymówek wobec Pana Boga, chciałem nagrać płytę. Moje powołanie doszło do realizacji w bardzo trudnym czasie mojego życia. W 2002 r. brat zginął w wypadku. Przebijał mnie talentem do rymowania, poświęcał więcej czasu na hip-hop. Byliśmy jak bliźniacy, mieliśmy podobne hobby, wiele rzeczy robiliśmy wspólnie. Po jego śmierci zrozumiałem, że życie jest bardzo krótkie. Dużo na ten temat rozmawiałem z Panem Bogiem. Myśli o Panu Bogu, o seminarium uratowały mi życie. Uświadomiłem sobie, że Pan Bóg nie jest złotą rybką, który spełnia nasze każde życzenia, tylko przez różne wydarzenia w życiu buduje naszą wiarę. I to jest największy dar – zdradza ks. Jakub. Kiedy jego wybór przestał być tajemnicą, wśród znajomych podniosła się wrzawa.
– Nie byłem ministrantem, ale zawsze chodziliśmy do kościoła, bo mama wychowywała nas w wierze. Jeden z moich znajomych wypaplał innym o moich planach. Na początku była konsternacja. Znajomi mówili, że nie dam sobie rady, że zostanę wyrzucony, bo ktoś taki jak ja nie powinien zostać księdzem. Ale ja wiedziałem, że kapłaństwo jest moim powołaniem, moją miłością, od której nie da się uciec – mówi ks. Jakub.
Jest księdzem od 6 lat, a Pan Bóg – podkreśla – stanowi numer jeden w jego życiu. Ale jak przystało na prawdziwego rapera, ks. Jakub nie zapomniał o swoich hip-hopowych korzeniach.
– Zanim wstąpiłem do seminarium, nagraliśmy jeszcze jedną płytę. Kiedy były wakacje, też coś dogrywałem. Potem miałem dłuższą przerwę w pisaniu tekstów, nie chciałem wychylać się ze swoim hip- -hopem. I dopiero trzy lata temu, kiedy o wiele mocniej odnalazłem się w kapłaństwie, pomyślałem, że zacznę znowu nagrywać. Na pewno wpłynęły na to lekcje religii, kontakt z młodzieżą. Chciałem, aby miłośnicy hip-hopu w swoich słuchawkach mogli także posłuchać o Bogu – podkreśla.
Właśnie przygotowuje płytę „Powołanie”, która będzie jego drugim debiutem, bo przecież jako ksiądz jeszcze płyty nie wydawał. W planach ma też nagranie długogrającego albumu.
Czy hip-hop może być nową formą ewangelizacji? – Piosenki hip-hopowe wyrażają dużo więcej emocji, mają więcej słów, mogę w nich zwracać się bezpośrednio do człowieka i mówić wprost o Panu Bogu. A to jest dla mnie najważniejsze – mówi ks. Jakub z zapałem.
|