Propozycja profesora została przez polityków obecnych w studiu uznana za intelektualną prowokację i przyjęta z uśmiechem pobłażania. Komentowali na gorąco tak: „Profesor wymyślił; siedzi i myśli, zatem oderwany od rzeczywistości”. Ale w toku dyskusji okazało się, że jest nad czym się głowić. Że jeśli chodzi o uczciwych obywateli, którzy chcieliby walczyć z przestępczością nie tylko na drogach, to nie mają oni odpowiednich narzędzi. Ktoś przypomniał sobie, że faktycznie jest problem nawet wtedy, gdy człowiek jedynie zgłasza na policję, że widział kierowcę jadącego zygzakiem. Procedury biurokratyczne są tak uciążliwe, że się odechciewa. A skoro ludziom się nie chce albo boją się problemów z policją – w Polsce wszak zdarza się często, że to uczciwi miewają z wymiarem sprawiedliwości największe problemy, bo wbrew regułom prawa sami muszą udowadniać swoją niewinność – to jest jak jest. Społeczeństwo macha ręką i przyzwala na jazdę po pijanemu. I nie dlatego, jak chcieliby niektórzy, że jest dzikie i głupie, rozpite i kościółkowe (to z tym społeczeństwem odwieczny problem, że się jednak modli), ale dlatego, że właśnie jest mądre i nie chce pakować się w kłopoty.
Warto dyskutować o pladze pijanych kierowców. Trudno zgodzić się z argumentem, że ta dyskusja to populizm. Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby dyskusja była efektem pracy rządu, który – załóżmy – po jakimś czasie, widząc statystyki pokazujące, jak wiele osób się nie boi, pije i jedzie, prezentuje plan uporania się z problemem. Byłoby o niebo lepiej. Ale jest jak jest. Trzeba tragedii, aby obudzić rządzących. Ale niechaj się budzą, lepsze to niż bezczynność. Ważne, by przypilnować potem efektów tego przebudzenia. Nawet jeśli dzięki temu uda się uratować przed tragedią choć jedną osobę, to jednak warto. I pomysł prof. Kuleszy wart jest przemyślenia. No, chyba że ktoś ma lepszy.
Dorota Gawryluk |