– O której rozpoczyna się Msza w języku hiszpańskim? – pytają zainteresowani.
– Tak pomiędzy 10.40 a 11 – pada odpowiedź. – Latynosi to wolne ptaki. Przyjdą, kiedy przyjdą. Nie można ich poganiać.
Po chwili niewielka kaplica ożywa kakofonią dźwięków. To Pedro brzdąka na gitarze, między krzesłami w berka bawią się kilkuletnie dzieci. Członkowie wspólnoty witają się, śmieją, gestykulują z ożywieniem. Co chwila ktoś z głośnym okrzykiem „hola!” rzuca się komuś w ramiona. Gdy o. Tadeusz wychodzi przed ołtarz ubrany w przewiewną albę i kolorową stułę z Paragwaju, wszystko na chwilę ucicha, by zaraz rozbrzmieć żywiołowym śpiewem.
PEDRO
Po wyjeździe z Kostaryki Pedro Guevara spędził kilka lat w Budapeszcie. Tam spotkał jasnowłosą Polkę, z którą postanowił spędzić życie. Gdy zastanawiali się, gdzie będzie ich dom, wybór padł na Warszawę.– Kiedy wyjechałem z Kostaryki, na chwilę zapomniałem o Bogu, ale On szybko mnie odnalazł – mówi Pedro. – W Polsce ogromnym problemem był dla mnie język. Już myślałem, że nie dam rady się go nauczyć. Więc gdy usłyszałem o Mszach Świętych po hiszpańsku, to było jak wybawienie.
![](/imgs_upload/zdjecia/201304/jdww2.jpg)
– Ludzie po prostu nie wiedzieli o tych Mszach. Uznałem, że dotarcie do społeczności latynoskiej w Warszawie to moje zadanie i misja od Jezusa – wspomina Pedro. Jak postanowił, tak uczynił. Zadanie było tym łatwiejsze, że na jego koncerty, podczas których grał muzykę swojego kraju, przychodziło sporo krajanów stęsknionych za rodzimą tradycją. A Pedro niestrudzenie każdego z nich pytał: „Czy chciałbyś przyjść do nas na Mszę Świętą?”.
CARLOS
Jednym z zachęconych przez Pedra jest Carlos Martinez z Kolumbii, który do Polski przyjechał na studia i już pozostał. W Polsce podoba mu się wszystko oprócz zimy.– Kiedy jestem na Eucharystii po hiszpańsku, głębiej ją przeżywam, czuję się bliżej Boga. Msze Święte w polskich kościołach są trochę smutne i jak dla mnie za ciche – mówi. – Poza tym poznałem tu przyjaciół. Większość z nas żyje w małżeństwach mieszanych, na co dzień, w pracy czy w domu, słyszymy wokół siebie język polski. Dlatego tak ważne jest, żeby raz w tygodniu spotkać się z ludźmi, którzy czują to, co my, są w podobnej sytuacji, daleko od rodzinnego kraju i porozmawiać po hiszpańsku.
O. Kotlewski we wspólnocie, której patronem jest San Juan Diego, jest od 2008 r. To wtedy wrócił z dwuletniego pobytu w Paragwaju, gdzie pracował i poznawał obyczaje mieszkańców Ameryki Południowej.
– To tam bije dziś serce Kościoła – mówi. – Latynosi to osoby bardzo spontaniczne i żywiołowe. Wnoszą do czasami sztywnych struktur powiew świeżości. Nawet w kościele zachowują swoją spontaniczność i entuzjazm, co czasami może razić kogoś bardziej konserwatywnego. Potrafią bardzo wprost wyrażać swoje przywiązanie do świętego patrona, mówić do Boga głośno na oczach całej wspólnoty czy przesłać Maryi pocałunek i uśmiech.
W Polsce, pomimo innego klimatu, otoczeni ludźmi o innym temperamencie, czują się dobrze. Zakładają rodziny, zapuszczają korzenie. Są otwarci i bezpośredni, choć czasem lubią spotkać się w swoim gronie, razem się modlić i gotować paellę.
FERNANDO
– Św. Ignacy był Hiszpanem i pewnie dlatego wspólnota powstała właśnie u jezuitów – mówi Fernando Lafuente, który z Hiszpanii przyjechał do Warszawy 10 lat temu. Dziś pracuje jako doradca finansowy, ma żonę i córeczkę. – Do wspólnoty przyciągnęła mnie rodzinna atmosfera: luźna, radosna, typowo hiszpańska. Myślę też, że mieliśmy dużo szczęścia, że trafiliśmy na o. Tadeusza, który jest psychologiem. Podczas homilii każdy z nas ma wrażenie, że ojciec mówi wprost do niego.Cieszy się, że wspólnota San Juan Diego wciąż dynamicznie się rozwija i liczy dziś ok. czterdziestu członków z Meksyku, Kostaryki, Peru, Kolumbii, Ekwadoru, Argentyny, Brazylii, Chile, Boliwii, Hiszpanii i Portugalii.
– Zapraszamy wszystkich, także Polaków mówiących po hiszpańsku – dodaje na koniec Fernando. – A nawet jeśli ktoś nie zna naszego języka, też zapraszamy. Pomożemy się nauczyć.
![]() |
|