Pierwsze sto dni nowego amerykańskiego prezydenta można streścić jednym powiedzeniem: z dużej chmury mały deszcz. A zapowiadało się tak ciekawie!
fot. PAP/EPA/TRACIE VAN AUKENTo, że nie jest „ciekawie”, wcale nie powinno martwić polskiego czytelnika, a na pewno nie martwi wyżej podpisanego. Bardziej „normalnie”, by nie powiedzieć całkiem „normalnie” – zamiast „ciekawie” – to bowiem dla Polski dobra wiadomość zza Atlantyku.
Wielkie zapowiedzi
Zaledwie dwa miesiące temu Donald Trump zapowiadał głębokie zmiany w polityce zagranicznej i daleko posunięty izolacjonizm, jeśli nie wręcz całkowite wycofanie się z areny światowej. Tymczasem dziś NATO jest już OK, oczywiście pod warunkiem, że inne państwa przejmą część obciążeń finansowych. A i ten wymóg nie jest już tak kategoryczny, jak było niedawno, skoro Niemcy zapowiedzieli, że nie ma mowy, by podnieśli wydatki do poziomu owych magicznych 2 proc. – i konto prezydenta USA na Twitterze nie zareagowało na tę herezję.
Miało być całkowite skupienie się na sprawach wewnętrznych – Ameryka na pierwszym miejscu, America first – czyli bezpardonowa walka o interesy przeciętnego obywatela i polityka gospodarcza nakierowana na tworzenie milionów nowych miejsc pracy. Donald Trump zapowiadał wszak, że przejdzie do historii jako prezydent, który stworzył najwięcej miejsc pracy. W praktyce jest to, co było do tej pory – nie zanosi się na wojnę gospodarczą z Chinami ani tym bardziej na utrudnianie budowy chińskich baz wojskowych na sztucznie budowanych wysepkach na Morzu Południowochińskim. Jeśli wypadało zaatakować wojska rządowe Syrii za atak gazami bojowymi na cywilów – dodajmy: po dziś dzień nieudowodniony stronie rządowej – to zostało to dokonane. Stosunki z Rosją są zaś bardziej napięte niż w jakimkolwiek okresie po rozpadzie ZSRR.
Co by tu unieważnić?
Owszem, w pierwszym dniu rządów prezydent „unieważnił” Partnerstwo Transpacyficzne, ale układ ten nie był jeszcze wtedy ratyfikowany przez Kongres, więc nie wymagało to większego wysiłku. Natomiast o renegocjacjach Północnoamerykańskiego Układu o Wolnym Handlu, nie mówiąc o jego unieważnieniu, już jest cicho, mimo że jako kandydat na prezydenta Trump jednym tchem winił Chiny – i właśnie ten układ – za „upadek” amerykańskiego przemysłu.
Było do przewidzenia to, że prezydent Trump nie będzie w stanie wcielić w życie wielu ze swoich pomysłów, ponieważ sztuka ta nie udała się jeszcze żadnemu z jego poprzedników. Ameryka bowiem to sprawnie funkcjonująca demokracja oparta na Monteskiuszowskiej zasadzie trójpodziału władzy. Prezydent kontroluje władzę wykonawczą, prawo zaś – w tym budżet – uchwala Kongres! I jeśli, na przykład, prezydent chce zbudować mur na granicy z Meksykiem, to władza ustawodawcza musi na ten cel przeznaczyć pieniądze. Podobnie prezydent może chcieć zakazać wjazdu do USA obywatelom pewnych krajów, ale musi się to odbywać w ramach istniejących ustaw, i jeśli sąd uzna, że rozporządzenie wydane przez prezydenta jest niezgodne z obowiązującym prawem, to decyzja sądu jest ostateczna i niepodważalna.