Małżeństwo z intercyzą, świadomie wyrzekające się dzieci, „bamboccioni”. Różne mody pojawiają się ostatnio wśród nowożeńców. Czy zakończą się one happy endem?
fot. Jeremy Wong/unsplash.comJak żartował kiedyś ks. Piotr Pawlukiewicz, wiele par dopiero na kursach przedmałżeńskich dowiaduje się, na czym tak naprawdę polega małżeństwo. Oprócz prawa do dziedziczenia i wspólnego rozliczania podatku dochodowego ma oznaczać również przymierze dwóch osób, dla których powinny się liczyć jeszcze cztery cechy: jedność, nierozerwalność, płodność i świętość. Niektóre z nich bywają obecnie traktowane z coraz większym luzem.
ŚLUBUJĘ TOBIE – NIE PORTFELOWI
Zanim para zjawi się przed ołtarzem, coraz częściej składa w kancelarii notarialnej podpisy na umowie zwanej intercyzą. Pomijając przypadki, kiedy jest ona przejawem troski o rodzinę, bo zabezpiecza współmałżonka przed ryzykiem finansowym i możliwymi długami, intercyzy są też podpisywane bez wyraźnego powodu.
– Wśród moich znajomych stało się to dość popularne i wielu z pewnością rozważa taką ewentualność. Nikt nie zakłada, że im się nie uda, raczej stosują zasadę ograniczonego zaufania – mówi Joanna, która dokumenty o rozdzielności finansowej podpisała, kiedy w jej związku zaczęło się dziać coraz gorzej. – Bałam się, że mój małżonek może popaść w długi, które ja będę musiała potem spłacać, a mam jeszcze na utrzymaniu dziecko. Teraz wiele osób, które znają moją sytuację, woli być mądrym przed szkodą – dodaje.
Skoro według statystyk mniej więcej co trzecie małżeństwo w Polsce kończy się rozwodem, może jest to rozsądne wyjście? – Z pewnością wygodne i praktyczne, ale jeśli ludzie wstępują w związek małżeński, zakładając, że się nie uda, to może zadziałać mechanizm samospełniającej się przepowiedni – wyjaśnia psycholog Paulina Kujawska. Krótko mówiąc, jeśli osoba A fałszywie postrzega osobę B, to podświadomie wywołuje u niej takie zachowania, które prowadzą do prawdziwości stawianych tez. Można więc założyć, że takie małżeństwo z gruntu jest skazane na porażkę.
Jak zapewniają duszpasterze, nie są oni informowani o zamiarach młodych w kwestiach podziału majątku. – Nie ma takich pytań w protokołach przedślubnych ani podczas załatwiania innych formalności. Jeśli młodzi coś takiego podpisują, to jest to ich prywatna sprawa. Taki fakt może wyjść na jaw podczas rozpoczęcia sprawy o stwierdzenie nieważności małżeństwa – mówi proboszcz z Bielan. – To niepokojące, a jednocześnie coraz bardziej powszechne stwierdzenia: „to są moje pieniądze, moje konto, a tobie nic do tego”. Pytam wówczas: czyli jesteście wspólnotą, rodziną, a jeśli przyjdzie jakiś niespodziewany wydatek, to co – zrzucacie się po połowie?
Zdaniem Pauliny Kujawskiej to również skutek braku zaufania zakochanych. Jeśli nie ufamy sobie w małych sprawach, to ta podejrzliwość będzie infekować inne dziedziny i rzucać cień także na te poważniejsze. Nawet w zakładach pracy ludzie muszą sobie ufać w sprawach finansowych, a małżeństwo nie powinno być zawierane tylko po to, aby łatwiej można było uzyskać zdolność kredytową. Poza tym wszystko toczy się gładko, dopóki nie nastąpią poważne wydatki lub któreś z małżonków nie straci pracy. Wówczas nie jesteśmy już „wspólnikami”, ale jedno przechodzi na utrzymanie drugiego, co z pewnością będzie rodziło konflikty – wyjaśnia psycholog.
NIE MA JAK U MAMY
Inny trend to śluby tzw. gniazdowników, czyli osób, które po usamodzielnieniu się i zdobyciu pracy przez wiele lat mieszkały z rodzicami. Według badań GUS „gniazdownikami” można określić nawet 36 proc. Polaków w wieku 25–34 lata. W przypadku badania Eurostatu odsetek ten był jeszcze wyższy i wyniósł 45 proc. Zarazem był to rezultat znacznie przewyższający średnią UE, która wyniosła 28,6 proc. Zdarza się, że kiedy gniazdownik wystarczająco się już wyszaleje, zamienia się w „bamboccioni” (włoskie zgrubienie od „bambino” – dziecko). Szuka sobie młodszej wersji własnej matki i bierze ją za żonę.
– Ta granica wieku bardzo się podnosi, bo dla młodych liczy się przede wszystkim wygoda. Chcą najpierw skończyć studia, ustawić się, dopiero potem myślą o opuszczeniu rodzinnego domu i własnym gnieździe – tłumaczy ks. Jacek
Dębski, proboszcz z Kobyłki. – Kiedyś chłopak wracał z wojska, poznawał dziewczynę, pobierali się i żyli długo i szczęśliwie. Teraz do ołtarza docierają najczęściej po trzydziestce, często z dość dużym bagażem doświadczeń, i to jest bardzo niepokojące.
Zdaniem duszpasterza młodzi nie mają zaufania do siebie, ale i do Boga. – Chcą mieć wszystko pod kontrolą, dlatego zwlekają z podjęciem decyzji. Daj Boże, jeśli to ma służyć trwałości, ale dojrzałość to nie tylko wiek – ostrzega kapłan.