Jedną z uczestniczek tej akcji spotykam w drodze do Czarnego Stawu. Sympatyczna blondynka ma na imię Alicja, jest tegoroczną maturzystką. Po skałach porusza się z lekkością kozicy. – Kocham chodzenie po górach. Modlitwę też – mówi z ujmującym uśmiechem. Myśli o zakonie. Być może już po zakończeniu wakacji.
Kilka minut później spotykam grupkę dziewcząt z siostrami serafitkami. Wspólnie odpoczywają, modlą się i rozważają Pismo Święte. Kto wie, być może niektóre z tych dziewczyn rozpoznają w zakonie sposób na szczęśliwe życie. Najwięcej grup spotkać można chyba przy pustelni św. Brata Alberta na Kalatówkach. Do zwiedzania celi świętego ustawiają się długie kolejki. Siostry, zawsze w regulaminowych habitach, czasem tylko w ich letniej wersji, w ciężkich buciorach na nogach, budzą we mnie – wędrującym incognito – niejakie zawstydzenie. Ale przecież nie będę chodził po górach w sutannie, chociaż koloratka może by nie zaszkodziła...My, księża, podchodzimy jednak do sprawy bardziej ulgowo. W Kuźnicach spotykam ks. Darka Zająca z grupą kilkudziesięciu dzieciaków i studentów – też z warszawskiego Grochowa. Z daleka widać, że ksiądz. Na czarnym T-shircie wypisane ma wielkimi literami „Ojciec Dyrektor”. Są już po Mszy. Wybierają się przez Boczań gdzieś dalej. Na Przełęczy między Kopami jakiś ksiądz w obciętych do kolan dżinsach rozważa z grupą licealistów przypowieść o mieście zbudowanym na górze i o świetle, którego nie wolno chować pod korcem. Takich grup jest wiele na każdym szlaku. Czasem nie wypada ich zaczepiać, aby nie burzyć ich skupienia.
Co innego, gdy między Rusinową Polaną a Przysłupem dobiega mnie na szlaku śpiew Koronki do Bożego Miłosierdzia. Jest akurat 15.00. Męski głos zdecydowanie podaje wezwania, odpowiada mu mocny chór głównie kobiet. Kiedy rozmodlona grupa wyłania się zza zakrętu, okazuje się, że to dobrzy znajomi. Proboszcz warszawskiej parafii Najświętszego Zbawiciela ks. prałat Tadeusz Sowa razem z półsetką parafian schodzą w dół z sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr na Wiktorówkach, dokąd urządzili sobie całodniową pielgrzymkę. Spotkanie z przedstawicielami parafii, gdzie rozchodzi się najwięcej w Polsce egzemplarzy „Idziemy”, jest spotkaniem serdecznych przyjaciół. – Przerwaną dziesiątkę Koronki zaczniemy od nowa – zarządza na koniec spotkania ksiądz proboszcz. – Szczególnie dziękujemy za ostatni wywiad z abp. Jędraszewskim – dorzuca jeszcze na odchodne.
Akurat na spotkanie z dobrze znanym naszym Czytelnikom abp. Markiem Jędraszewskim też nie trzeba długo czekać. Spotykamy się na szlaku biegnącym Doliną Roztoki do Pięciu Stawów, przez Świstówki do Morskiego Oka. Wielu wędrujących tym szlakiem nie bez zaskoczenia rozpoznaje wmieszanego w tłum zastępcę przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Jedni gratulują kondycji fizycznej. Inni dziękują za przenikliwość myśli. Wspólna wędrówka to wyjątkowa okazja, aby prowokować Arcybiskupa do dialogów na temat istoty i perspektyw chrześcijaństwa już nie w łódzkiej katedrze, ale wśród tatrzańskich szczytów, pod samiuśkim niebem, gdzie samo obcowanie z majestatem przyrody skłania do głębszych refleksji.
Kościół w Polsce widziany z perspektywy tatrzańskich szlaków może napawać optymizmem i dumą. To Kościół najczęściej młody ciałem, a zawsze młody duchem – wspólnota wiary dynamiczna, radosna i apostolska, wolna od kompleksów, w które próbuje nas wepchnąć świat wielkich mediów i polityki. Oby coś z takiego Kościoła spłynęło na nas z gór wraz z upływem tegorocznych wakacji.
ks. Henryk Zieliński |