Kuba zapalczywie pracuje nad nowym wizerunkiem. Chce przekonać Zachód, że komunistyczny terror to przeszłość, a dziś państwo jest świeckie (a nie ateistyczne jak było to do 1992 r.) oraz – jakże to dziś modne – socjaldemokratyczne. O morderczej biografii obu władców kubańskich (Fidela i Raúla Castro) nikt dziś głośno nie wspomina. Mundury rewolucjonistów są głęboko schowane w szafie. Tę wstydliwą „przeszłość” zakrywa się poprawną politycznie zasłoną milczenia, dla dobra sprawy o represjonowanych nikt (oprócz Stolicy Apostolskiej i lokalnego Kościoła katolickiego) się nie dopomina. Tak jakby Zachód świadomie poświęcał ich bohaterski trud, a katoliccy męczennicy nie mogli być upamiętnieni, bo interesy ekonomiczne i polityczne są od więźniów sumienia ważniejsze. A jest o kogo walczyć. Katolicy na Kubie stanowią ponad połowę populacji (od 55 do 60 proc.). Jest to fenomen, o którym się nie wspomina, a szkoda. W ponurej epoce strachu i krwawych prześladowań w latach 1959-1992 ich liczba spadła z 85 proc. do 1 proc.! Kiedy wydawało się, że oficjalna doktryna ateistyczna szerzona przez państwowych inżynierów społecznych całkowicie przemodelowała umysły, dzięki odwadze biskupów i kapłanów, ich katakumbowej działalności duszpasterskiej pod groźbą ciężkiego więzienia, Kościół powoli się odrodził. Nie oznacza to, że komunistyczny terror nie dokonał zniszczeń w duszach Kubańczyków. Aby zlikwidować chrześcijaństwo, komuniści oprócz prowadzenia ateistycznego prania mózgów młodzieży – co przyniosło taki efekt, że dziś 25 proc. populacji to ludzie żyjący bez Boga – odbudowywali, co paradoksalne, pogańskie i animistyczne kulty karaibskie. W jedenastomilionowej populacji aż 17 proc. nadal je wyznaje.
Kościołowi katolickiemu, dzięki sile, autorytetowi i determinacji Watykanu, udało się zachować autonomiczną przestrzeń, co nie powiodło się z kolei wspólnotom protestanckim. Ich grupy religijne wcielane są siłą do autoryzowanej przez rząd protestanckiej Rady Kościołów Kubańskich (CCC). Każdy przejaw sprzeciwu powoduje, że także i dziś „reakcjoniści” są osadzani w więzieniach, gdzie przechodzą tortury, są bici i głodzeni. Los Roberta Rodrigueza, Omara Guede Pereza, Benito Rodrigueza, Barbary Guzman i ich rodzin jest tego dowodem. Przez lata byli nękani przez komunistyczną bezpiekę. Liderzy Kościoła katolickiego bardzo aktywnie angażują się w pomoc wszystkim dysydentom, niezależnie od ich światopoglądu czy wiary (bądź niewiary). Dzięki negocjacjom i presji na komunistów ze strony Kościoła katolickiego wielu z nich udało się opuścić więzienie, pozostać w kraju lub udać na emigrację, jak na przykład dr. Óscarowi Elíasowi Biscetowi, aktywiście chrześcijańskiemu. Po przebyciu kaźni tortur i wieloletniego więzienia został wydobyty z piekła na ziemi dzięki zabiegom Kościoła katolickiego. I chociaż miał możliwość wyjechać wraz z innymi opozycjonistami do Hiszpanii, pozostał w ojczyźnie i walczy o wolność na miejscu. Niemniej separacja Kuby nie jest wyjściem. Nie w sytuacji, gdy reżim podejmuje próbę gry w demokrację. Nawet jeżeli jest to rozpaczliwa walka o przetrwanie i ułożenie się w nowym świecie, Kubańczycy są warci tego, żeby zagrać o ich wolność. I takie właśnie motywy towarzyszą wizycie apostolskiej papieża Franciszka.
Oczywiście, reżim kubański będzie próbował ugrać swoje w czasie tej wizyty. W wyniku bankructwa komunistycznej ideologii i ekonomicznej zapaści władze będą ją wykorzystywać wizerunkowo, aby podejmować dalsze próby zniesienia embarga. Każda wizyta papieża na Karaibach jest wydarzeniem, zarówno ta w 1998 r., gdy św. Jan Paweł II stanął na tej ziemi, czy w 2012 r., gdy przybył tu Benedykt XVI. Jak i teraz. Kto wie, czy nadzieje reżimu na ugranie swojego nie przyniosą zupełnie odwrotnych skutków. Misjonarz miłosierdzia z Rzymu, jakże bliski mieszkańcom Ameryki Łacińskiej, może wlać w naród kubański nadzieję na osiągnięcie pełnej wolności, jaka przynależy każdemu człowiekowi.
Tomasz Korczyński |