Minęły dwa lata od uprowadzenia księdza Paolo Dall’Oglio, który został porwany w Rakka, teraz islamiści uprowadzili kolejnego kapłana. Ojciec Jacques Murad został porwany w Kariatain. W Palmirze islamiści dokonali bezwzględnej rzezi na 400 cywilach, głównie kobietach i dzieciach, i zapowiedzieli dalsze czystki. Grożą także wtargnięciem na obszar Europy, czego absolutnie nie można bagatelizować. Od 2011 roku tak zwany cywilizowany świat, pomimo licznych deklaracji, rezolucji, zapewnień, nie poradził sobie z opanowaniem tego krwawego konfliktu. Zamiast zanikać, z każdym rokiem przybiera on coraz brutalniejsze oblicze, żeby tylko wspomnieć pojawienie się na mapie prześladowań kolejnego gracza – samozwańczego kalifatu ISIS. I nawet podejmowane akcje militarne, z powietrza, czasem z lądu, pomimo sukcesów – zlikwidowanie ważnego lidera ISIS, komendanta Abdela Rahmana Mustafy Mohameda, oraz wyeliminowanie samozwańczego kalifa Ibrahima – nie przynoszą zwycięstwa. W ich miejsce przychodzą nowi liderzy.
Chrześcijanie żyją w potrójnym potrzasku. Po pierwsze, wojna niszczy ich życie, jak każdego innego obywatela tego państwa. Po drugie, jako mniejszość są wykluczeni przez muzułmańską większość, która stara się ich odseparować od ograniczonych w wyniku konfliktu dóbr. Po trzecie wreszcie, są głównym celem islamistów, terrorystów i bandytów. Dziś w Syrii nie ma chrześcijanina, który by nie stracił w tej wojnie kogoś bliskiego. W ubiegłym roku lista chrześcijańskich męczenników – nie mylić z ofiarami wojny, którą sporządził patriarcha katolicki Grzegorz III Laham – wyniosła ponad 2 tys. Słyszymy coraz częściej o planach przyjmowania chrześcijan z Bliskiego Wschodu. Niewątpliwie pomoc realnie potrzebującym jest obowiązkiem cywilizowanych i wyrosłych na korzeniach chrześcijańskich obywateli państw Zachodu. Nie można odwracać wzroku od zagrożonych i zwalniać się z odpowiedzialności za ich los.
Jednak głównym zadaniem Okcydentu, w tym naszym, jest wypracowanie takiej sytuacji, aby chrześcijanie nie musieli opuszczać swoich ojczyzn, ponieważ, po pierwsze, oni sami uważają, że to jest najgorszy z możliwych scenariuszy, po drugie, jeżeli oni opuszczą ziemię, na której chrześcijaństwo miało swój początek, to ISIS bezapelacyjnie wygra. Przecież właśnie o to chodzi islamskim barbarzyńcom, aby Ziemia Święta, którą należy rozumieć szeroko, została pozbawiona swoich prawowitych mieszkańców, którzy żyli tu długo przed inwazją islamu. Wystarczy przypomnieć, że to rdzenne tereny chrześcijan – to tu nawrócił się św. Paweł, tu po raz pierwszy nazwano wyznawców Chrystusa chrześcijanami, tu znajduje się grób św. Jana Chrzciciela.
Dlatego w pierwszej kolejności należy działać tak, aby wyznawcy Chrystusa wytrwali, aby wesprzeć ich naszą modlitwą, funduszami, pomocą humanitarną. Życie w Europie czy w Ameryce, jakkolwiek to zabrzmi, jest dla nich nie mniejszą próbą niż stawianie czoła islamistom, bo pozbawieni swojej ojczyzny, mają potężne problemy z asymilacją i grozi im wegetacja. Trzeba także zauważyć, że dzielni Syryjczycy tworzą w tej chwili oddziały bojowe, które mają na celu obronę przed agresorami, nie tylko islamskimi fanatykami czy terrorystami, ale pospolitymi bandami przestępców, jakich zawsze produkuje wojna.
Od początku konfliktu w 2011 roku, gdy media zachodnie opiewały jutrzenkę wolności na Bliskim Wschodzie w ramach zjawiska nazwanego entuzjastycznie „arabską wiosną”, Stany Zjednoczone wspierały tak zwanych bojowników o demokrację, czyli rebelianckie milicje walczące z reżimem Asada; jak wiemy, potem okazały się one forpocztą ISIS. Zamiast dozbrajać bandytów i islamistów, należałoby więc przemyśleć strategię logistycznego i militarnego wsparcia milicji chrześcijańskich. Nawet Watykan uznał, że powstrzymanie islamistów nosi znamiona wojny sprawiedliwej. Wówczas mężczyźni nie będą musieli bezradnie patrzeć na gwałty i mordy dokonywane na ich najbliższych, a wiele rodzin może zostać ocalonych. Chrześcijanie, zamiast uciekać z Syrii, będą mogli budować opór, aby bronić przyszłości chrześcijaństwa w tym regionie.
Tomasz Korczyński |