Pisałem ostatnio w „Idziemy” o filmach europejskich, których twórcy podejmują poważną tematykę obyczajową i historyczną. Na ekranach naszych kin dominuje jednak popularna produkcja amerykańska. Nieustannie wychodzą nowe filmy o herosach, przy których Superman i Batman wydają się poczciwcami. W powodzi hollywoodzkich obrazów z gatunku fantastyki, opartych głownie na popularnych komiksach, korzystnie wyróżnia się „Men in Black. International” – ze względu na świetną reżyserię, błyskotliwe dialogi i satyryczny humor. Autorzy tego dynamicznego filmu nawiązują do „Facetów w czerni”, hitu z lat 90., którego bohaterami byli dwaj funkcjonariusze tajnej placówki MIB, zwalczającej najeźdźców z kosmosu.
Twórcy „Men in Black” uwspółcześnili temat, umieszczając akcję w nieokreślonej przyszłości, w której naszą planetę oprócz ludzi zamieszkują różnego rodzaju stwory z kosmosu – dobre i złe. Agent H i Agentka M (nowy nabytek firmy, a zarazem akcent feministyczny) dostają zadanie wyśledzenia i zlikwidowania złowrogiej mafii potworów ukrywających się w ludzkich powłokach. Wraz z bohaterami podróżujemy w czasie. Film zaczyna się ironiczną sceną przed Wieżą Eiffla, gdzie dwaj agencji MIB wykonują tajną misję. Jeden z nich mówi: „Jak ja nienawidzę Paryża!”, co widzowie mogą odebrać jako satyryczny komentarz do aktualnej sytuacji w relacjach USA-Francja! Para agentów musi zmierzyć się nie tylko z potworami, lecz także ze zdradą we własnych szeregach. Akcja aż kipi od dialogów i sytuacji lekko i dowcipnie parodiujących współczesne kino fantastyczne.
Mamy tu zatem kolejną opowiastkę o zadowolonych z siebie bohaterach ratujących ludzkość. Z drugiej strony opowiedziana w filmie historia zakrawa na parodię gatunku. Widzowie intersujący się filmową fantastyką będą mieli okazję rozszyfrowania wymowy tego zabawnego utworu. Propaganda może być bowiem zawarta także w rozrywce