fot. Pixabay, CC0
W dwóch poprzednich odcinkach tego cyklu przyglądałem się współczesnym książeczkom dla dzieci pod kątem stosowanych w nim rymów i rytmów oraz słownictwa i składni. Podawałem przy tym przykłady raczej nieudane – nieporadne, niespójne, niedostosowane do wieku odbiorców. Trzeba podkreślić (a właściwie ostrzec), że takich publikacji, niestety, jest obecnie na rynku wydawniczym bardzo dużo. Wystarczyło zresztą przyjść na niedawne targi książki w Warszawie, by przekonać się, jak wiele osób pisze właśnie dla najmłodszych, jak wiele corocznie ukazuje się nowych książek tego typu. Tak jakby stworzenie wiarygodnego, interesującego dla dziecka, opisanego pięknym i poprawnym językiem literackiego świata dla najmłodszych było to bardzo łatwe.
Tymczasem jest zupełnie inaczej: tworzenie dla dzieci jest znacznie trudniejsze niż dla dorosłych. Mali czytelnicy, zwłaszcza ci już nieco bardziej wyrobieni lekturowo, zwykle szybko odrzucają to, co nie trafia do ich wrażliwości i nie odpowiada etapowi ich rozwoju intelektualnego, emocjonalnego, ale też po prostu językowego. A wielu autorów właśnie z tym ma największy problem. Często np. silą się oni choćby na słowa i konstrukcje nacechowane stylistycznie, ale nie biorą przy tym pod uwagę tego, że jest to polszczyzna zupełnie obca najmłodszym odbiorcom, urodzonym już w drugiej dekadzie XXI w. Oto przypadkowo dobrany przykład. W ciekawej i generalnie rzecz biorąc dobrze napisanej książeczce dla 4-6 latków pada nagle zdanie: Pejzaż tak ją raduje, że zaczyna śpiewać… Kto dziś tak mówi? Zdanie jest skrajnie nieautentyczne, sztuczne, a przy tym obce dla kilkuletniego czytelnika (czy raczej słuchacza), który może go zwyczajnie nie zrozumieć. Podobnie jak pochodzącego z tej samej książeczki zdania: (…) z głośnika popłynął komunikat, że zbliżają się do stacji końcowej.
Czy to znaczy, że do najmłodszych trzeba pisać jak najprościej? Wcale nie. W krytycznie cytowanej wyżej książeczce pojawiają się np. słowa i połączenia: ekscytująca podróż, dziarskim krokiem, a nawet tablice informacyjne i regulator ogrzewania – wszystkie one mogą być zrozumiane już przez kilkulatka, który ma też szansę usłyszeć je w naturalnej, codziennej komunikacji (w odróżnieniu od pejzaż tak ją raduje…).
Podobnie jak ze słownictwem, tak też jest ze składnią. Rzecz jasna, zdania w książkach dla najmłodszych powinny być raczej krótkie i pojedyncze, z wyrazistymi schematami składniowymi, które pozwolą dziecku śledzić tok opowieści. Nie znaczy to jednak, że nie można najmłodszym proponować struktur bardziej skomplikowanych.
Znakomitym przykładem może być seria o Panu Kuleczce autorstwa Wojciecha Widłaka, o której już niegdyś na tych lamach z niekłamanym podziwem pisałem. Autor posługuje się polszczyzną najwyższej próby i wcale nie unika zdań długich, skomplikowanych składniowo. Oto przykład: Nie było widać ani sąsiednich domów, ani chodnika pod oknem, ani nawet drzewa – które przecież było tam zawsze – czasem z zielonymi liśćmi, czasem z brązowymi, a czasem w ogóle bez liści. Zdanie długie, z dwoma szeregami, a jednak jest to napisane tak, że dziecko chłonie te opowieści w sposób niejako naturalnym, a przez to nasiąka nimi i w konsekwencji samo zaczyna podobnie budować swoje wypowiedzi. I później trzylatek mówi np.: Obawiam się, że nie zdążymy zbudować tego mostu, zanim zacznie się bajka, napawając rodziców słuszną dumą, której część należy się też znakomitemu autorowi…